Dania szczyci się tym, jak wielką wagę przykłada do ekologii. Recykling, odnawialne źródła energii, ekologiczne jedzenie są w tym kraju niezwykle ważne. No dobrze, ale jak to wygląda na co dzień?
Można by zapewne powziąć podejrzenie, że propaganda propagandą, a przeciętny Duńczyk ma to wszystko głęboko w nosie. W końcu snuje się z tym najmocniejszym marlborem w paszczy i wydmuchuje tytoniowe opary w twarz każdego jednego przechodnia. Co on może wiedzieć o ekologii, środowisko na pewno nic a nic go nie obchodzi, po co miałby się martwić o płuca ziemi, skoro nie interesują go ani własne, ani sąsiadów.
A mimo wszystko jednak obchodzi. Nie jestem w stanie określić, na ile jest to kwestia świadomej decyzji o tym, że będą robić to, co uratuje lasy, pszczoły i Arktykę, a na ile przyzwyczajenia i po trosze mody. Faktem jest bowiem, że segregacja odpadów jest w Danii po prostu naturalnym odruchem, a kupowanie ekologicznego jedzenia jest bardzo w duchu bycia cool. Mniejsza jednak o przesłanki – pszczoły nie będą nas o nie przecież pytać.
Duńczycy chętnie kupują produkty spożywcze pochodzące z ekologicznych upraw i hodowli. Takie towary są zawsze opatrzone bardziej zachęcającymi etykietkami, są też energicznie promowane przez sklepy i media. Ostatnio zachwyciła mnie reklama, w której ojciec pośpiesznie myje owoce, żeby przypadkiem mama się nie dowiedziała, że nie kupił ekologicznych. I tłumaczy synkowi, że umyte są już ekologiczne, a synek patrzy się na ojca jak na przybysza z kosmosu. Znamienne jest to, że Duńczyk, zapytany o to, dlaczego właściwie nie kupuje zwykłych produktów, odpowie prawdopodobnie, że po prostu woli ekologiczne, że są zdrowsze. Taki teraz panuje trend i ci, których na to stać, zawsze wybiorą towary z zieloną nalepką.
Przed każdym domem i każdym blokiem (prawie każdym – u nas nie ma, ale mamy wyjątkowo nieekologicznego landlorda) znajdują się odpowiednie pojemniki do segregacji odpadów. O całym systemie recyklingu i palenia tego, czego nie da się użyć ponownie, pisałam już kiedyś w odrębnym poście. Minął rok, a mnie dalej to zachwyca. Chociaż oczywistym jest, że nie wszyscy tak chętnie dzielą swoje śmieci na odrębne grupy, myją te nieszczęsne aluminiowe puszki i podjeżdżają na specjalny plac, żeby posegregować te bardziej problematyczne odpady – znaczna część jednak to robi. I być może dlatego, że system działa już od lat, nie podchodzą do sprawy jak do złośliwego utrudniania im życia. Dla nich jest to tak naturalne, jak poranne mycie zębów.
Duńczycy również zwyczajnie nie śmiecą. W każdym razie na pewno nie tak, jak Polacy. Łatwo również zaobserwować, że większa część mijanych na duńskich ulicach puszek ozdobiona jest polskimi logotypami. Oczywiście nie mówię, że przez ulice nie przeturla się od czasu do czasu jakaś plastikowa torebka, a w stolicy problem z całą pewnością jest bardziej widoczny, niż w naszym miasteczku. Za każdym razem jednak, kiedy jesteśmy gdzieś na spacerze, przypominam sobie widoki z trójmiejskich zakątków, nawet tych leśnych, rzadziej uczęszczanych. W Danii nie ma tradycji zostawiania po pikniku dzieł sztuki nowożytnej, składających się z opróżnionych butelek, puszek, plastikowej zastawy i resztek jedzenia.
Znaczna część energii pozyskiwana jest dzięki wiatrakom. Plan jest taki, żeby do 2030 roku cała energia pochodziła z odnawialnych źródeł. Na jednej z duńskich wysp, Samsø, produkuje się tyle energii wiatrowej, że wystarcza na potrzeby mieszkańców, a nadwyżkę wysyła się do narodowej sieci duńskiej. Jeśli chodzi o wiatraki, wiele krajów skupia się na ich rzekomej brzydocie, Duńczykom jednak najwyraźniej nic a nic to nie przeszkadza. Osobiście jestem zdania, że wiatraki są piękne. Może dlatego, że patrząc na nie widzę kompletny brak dwutlenku węgla i zieleń dookoła, a uosobieniem brzydoty są dla mnie raczej bloki z płyty i gigantyczne budynki bez duszy… ale to już tylko moje zdanie.
Najważniejsze jest jednak to, że Dania nie spoczęła na laurach. Ciągle wymyślane są nowe sposoby, jak dbać o środowisko jeszcze bardziej. Na przykład ostatnio w niektórych sklepach Netto wprowadzono system recyklingu plastikowych siatek, które można zakupić przy kasie. Za oddaną siatkę można będzie odzyskać te parę koron. Można dyskutować, że przecież lepiej używać takiej siatki jeszcze wielokrotnie, a najlepiej w ogóle nie kupować, tylko używać bawełnianej, ale umówmy się – nie brakuje ludzi, którzy zapominają, nie pomyślą i tak dalej. Ponadto sklep planuje palić te torby w specjalnym piecu i produkować w ten sposób energię na własny użytek.
Wszystkich problemów nie da się rozwiązać od razu, zwłaszcza że wiele z nich tkwi zbyt głęboko w mentalności ludzi i dopóki tam nie zajdą pewne przeobrażenia, nie ma sensu liczyć na cud. Ważne jest jednak, aby pamiętać, że to już nie jest kwestia tego, że Ziemia umrze w odległej przyszłości, której i tak nie dożyjemy, więc po co się martwić. Negatywne skutki naszego niedbalstwa i bezmyślności odczuwamy już teraz i będzie tylko gorzej, jeśli więcej krajów nie zacznie brać przykładu chociażby ze Skandynawii. Nie żebym straszyła. No ale jednak.