Język duński nie jest ładny. Ani to nie brzmi, ani się nie artykułuje. Gdybym miała go porównać do innego języka, to taka mieszania niemieckiej i francuskiej wymowy.
Dzisiejszy wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”. W tym miesiący blogerzy językowi i kulturowi przygotowali teksty na temat trudnych do wymówienia słów w przeróżnych językach. Na dole znajdziesz spis wszystkich potrzebnych linków – zachęcam cię do zajrzenia i tam.
Napisałam niegdyś (klik) co nieco o „trudnych” duńskich zwrotach. Umówmy się jednak, że należy go traktować z pewnym przymrużeniem oka, ponieważ przytoczone w nim przykłady były bardziej upierdliwe, niż naprawdę trudne. W zestawieniu znalazły się między innymi słówka używane na co dzień, irytująco spłaszczane i skracane, tak żeby nawet przy przywitaniu nie być wolnym od wątpliwości.
Dzisiaj pojedziemy po bandzie. Pokażę ci naprawdę trudne w wymowie duńskie słowa. Nie próbuj ich czytać sam(a) w domu, bo nie biorę odpowiedzialności za ewentualne uszkodzenia aparau mowy, mięśni twarzy, a już na pewno nie za wypadające żuchwy.
Pozwolę sobie raz jeszcze przytoczyć wymowną grafikę, w razie gdyby jakimś cudem ci umknęła. Przedstawia dosadnie wszystko to, co powinno się wiedzieć przed zabraniem się za naukę duńskiego (po to, żeby z tego przedsięwzięcia czym prędzej zrezygnować):
Pragnę również zaznaczyć, że przygotowane przeze mnie zestawienie jest wysoce subiektywne, ale konsultowałam się z koleżanką Polką, żeby ustalić, że nie tylko ja mam taki problem. No i naturalnie skupiam się na tym, co sprawia trudności nam Polakom, gdybyśmy bowiem zapytali Duńczyka okazuje się (a zrobiłam research na wielu forach), że dla większości z nich najtrudniejsze są słowa… anglojęzyczne. Lub takie, które zawierają dużo spółgłosek. Czyli dla nas, normalnych ludzi, prościzna.
Przejdźmy zatem do rzeczy.
Rødgrød med fløde – czyli: taki owocowy, czerwony kisiel ze śmietaną. Jest to z jednej strony wakacyjny duński przysmak, a z drugiej najbardziej typowy łamaniec językowy. Dlaczego? Trudność wynika przede wszystkim z miękkiego „d”, które należy wyprodukować z językiem na zębach/wardze/w ogóle na wierzchu, bezpośredniego następstwa „g”, które nie może być wyraźne, tylko jak najbardziej gardłowe, a zaraz potem „r”, które również bardziej przypomina „r” francuskie niż nasze rodzime. Jest to zatem wyrażenie, które powstaje głównie w naszym gardle i może powinno tam zostać…? Dodatkowo życie utrudnia „ø” – ni to „o”, ni to „u”, ni to „y”. Koszmar początkujących.
Gdyby zdarzyła ci się okazja usłyszeć, jak się z Niedźwiedziem wygłupiamy próbując to powiedzieć jak najbardziej po duńsku, zapewniam, że skojarzylibyśmy się ci z krztuszącymi się gołębiami. W najlepszym razie.
Dodałabym w tym miejscu bardzo podobne potworki: rugbrød (chleb żytni) i rødløg (czerwona cebula).
Uafhængigheden – czyli: niezależność, niezawisłość. Ja to mam w ogóle tragiczny problem z wyrazami, które zaczynają się od „u”, a jest to niestety jeden z najczęstszych sposobów wyrażania przeczeń. Tutaj wyjątkowym problemem jest zbitka samogłosek na początku, ponieważ w praktyce powinno to brzmieć mniej więcej uau… Dalej też nie jest z górki, bo drugie „g” połykamy, pierwsze tak nie do końca, i weź tu bądź człowieku mądry. A już najgorzej, jak ci takie słówko wyskoczy nagle w połowie czytania na głos tekstu. Zazwyczaj zacinam się na „ua” i powtarzam je kilka razy, bezskutecznie próbując dokończyć. A Duńczycy nie rozumieją, w czym problem.
At være i tvivl – czyli: mieć wątpliwości. To o to ostatnie słówko się rozchodzi. Wygląda niepozornie, a przez swoją charakterystyczną formę szybko zapada w pamięć – a więc już na początek mamy pewne plusy. Próżno oczekiwać jednak, że dalej będzie równie przyjemnie! Ni to „t” ni to „c” – jednym słowem lekki koszmarek. Jedno z tych prostych, niezwykle irytujących słów, które Duńczycy każą sobie powtarzać nieskończoną ilość razy, pod pretekstem niemożności zrozumienia, a tak naprawdę, idę o zakład, z czystej złośliwości. I pluję się i próbuję tak i owak, i już mam wątpliwości, czy ewolucja wyposażyła mnie w odpowiednio wykształcony aparat mowy.
En ø og en å – czyli: wyspa i rzeka. We wspomnianym wyżej wpisie wspomniana jako ciekawostka, w dzisiejszym zestawieniu zasłużyła na własne miejsce. Trudność polega tutaj na tym, aby odpowiednio wyartykułować samogłoski. Podczas gdy my mamy tylko jedno „o” i jedno „u” (mówimy o dźwiękach), w duńskim jest tego więcej, a różnice dla nas są subtelne na granicy nieuchwytności. Stąd też wszystkie inne, zdawałoby się proste wyrazy, składające się z tych problematycznych dźwięków, mogą być trudne do wymówienia i, co za tym idzie, zrozumienia dla rozmówcy (np. øl – piwo, podobne notabene do ud – na zewnątrz; øge – zwiększać, øve – ćwiczyć, år – rok, i inne).
Noget, nogen, nogle – czyli: coś, ktoś, trochę. Chociaż to duże uproszczenie, bo słówka te mają również inne funkcje – używane są mniej więcej tak jak ‚some’ i ‚any’ w angielskim – a zasady ich poprawnego stosowania potrafią zmieszać nawet Duńczyków. Na całe szczęście nogen i nogle w wymowie brzmią tak samo (czyli mniej więcej noon, przy czym ostatnie n powinno być poprzedzone delikatnym, gardłowym „g”), ale to nieszczęsne noget potrafi przyprawić o palpitacje serca, języka, czy czego tam chcesz (bo wkrada nam się tutaj to nieszczęsne miękkie „d”). I już naprawdę pal licho, że nie zawsze wiem, które z tych słów jest gramatycznie poprawne w danym zdaniu – najgorsze jest to, że nawet jak wiem, to nikt tego nie doceni.