Ostatnimi czasy Skandynawia i języki skandynawskie cieszą się całkiem sporą popularnością. Być może dlatego, że na pierwszy rzut oka nie wydają się szczególnie skomplikowane – zwłaszcza jeśli znamy już angielski lub niemiecki.
Też myślałam, że jakoś to będzie. Jestem całkiem zdolna w językach, więc myślałam, co to dla mnie, ogarnę. Teraz wiem więcej i mentalnie pukam w czoło siebie sprzed dwóch lat.
Dlaczego z nich wszystkich akurat duński?!
Mówi się, że języki skandynawskie są do siebie podobne, i że mieszkańcy jednego z krajów rozumieją mowę ojczystą kolegów z pozostałych. Jest w tym dużo prawdy, widzę to chociażby po tym, że rozumiem posty znajomych publikowane w języku szwedzkim. Różnice w zapisie są naprawdę minimalne i da się je logicznie załapać. Serce rośnie. Myślę sobie, nauczę się trzech języków w jednym, a co.
A gówno. Pisownia pisownią, a wymowa to zupełnie inna para kaloszy. Norwegowie na przykład, mówią stosunkowo wyraźnie, kojarzy mi się to z wymową niemiecką. Zarówno w języku szwedzkim, jak i norweskim, nie jest aż tak trudne zarejestrowanie wszystkich dźwięków i połączenie ich z tym, co mamy napisane. Zobaczcie sobie parę tutoriali na youtubie – nie jest tak strasznie.
Strasznie jest z duńskim. Internety śmieją się, że próba powiedzenia czegoś po duńsku wygląda mniej więcej tak:
To mogłoby być śmieszne, gdyby nie było tak cholernie prawdziwe. Po zajęciach z duńskiego cały mój aparat mowy jest tak zmęczony, że najchętniej nie używałabym go do następnego dnia. Najgorsze jest to, że dużo połykamy, zmiękczamy, łączymy w jakiś zupełnie inny dźwięk – ale niektóre głoski musimy wymówić bardzo wyraźnie. To jest ten moment, kiedy mózg się przegrzewa, a język niemal pęka wpół. Pewnego razu sfrustrowana koleżanka z Albanii zawołała na lekcji: „No próbuję… próbuję je połykać… i nie mogę!”. Jak ja dobrze ją rozumiem.
Szwedzi i Norwegowie też rozumieją. Wszystkim znającym angielski polecam niniejszy film o postrzeganiu duńskiego przez sąsiadów:
W skrócie – w Skandynawii wszyscy się rozumieją, tylko Duńczyków nie rozumie nikt. Duńczycy też się potrafią kompletnie nie rozumieć. Nie jest tajemnicą, że wymowa na Jutlandii różni się bardzo od kopenhaskiej, ale już rozbieżności pomiędzy akcentem ze stolicy a tym powszechnym na wyspach Lolland i Falster nie są dla obcokrajowców zbyt oczywiste. Duńczyk jednak od razu je usłyszy i może mieć problem ze zrozumieniem rozmówcy. Pewnego razu byłam świadkiem, jak w sklepie starszy pan o coś pytał (ja nie rozumiałam o co, ale jestem usprawiedliwiona) i kompletnie nie mógł się dogadać ze sprzedawcą. Trwało to dobrych parę minut i nie wiem, jak się skończyło, bo Niedźwiedź parł w głąb sklepu. Słychać było tylko ciągle powtarzane przez sprzedawcę „Hvad…?” (wymowa: vel, „l” z językiem wywalonym na wierzch, po polsku: co).
No właśnie, ten język. Dość często trzeba go wywalać, i należy to robić raczej szybko, bo Duńczycy nie mają czasu mówić powoli. Trzeba zatem uważać, żeby go nie przygryźć. W większości wypadków dźwięk ten produkujemy, gdy w zapisie mamy literkę „d”. „D” za to wymawiamy często zamiast „t”. „G” wymawiamy tylko na początkach wyrazów lub w zapożyczeniach. „R” natomiast jest bardziej gardłowe, przypomina bardzo to francuskie. I te spółgłoski stanowią największy problem dla Polaków, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do mocnych, ostrych i wyraźnych dźwięków, których Duńczycy bardzo nie lubią.
Ale największym problemem są jednak samogłoski. Duńczycy, oprócz standardowych samogłosek: a, o, e, i, u, y mają jeszcze kilka swoich: ø, æ, å. Tylko trzy, powiecie; przecież my też mamy nasze ą i ę! Nie przesadzaj Kocie, powiecie.
To ja wam powiem, że jeśli chodzi o system dźwiękowy duńskiego, samogłosek mamy aż 15 krótkich i 12 długich (nie licząc dyftongów), i naprawdę, za cholerę nie wiem, jak oni odróżniają je od siebie. Są na przykład trzy dźwięki, które brzmią zupełnie jak „o”, ale w zależności od tego, czy zrobimy dzióbek w przód, górę czy w dół, dla Duńczyków są już zupełnie inną głoską. A jeszcze wszystko zależy, w którym miejscu mamy język! Chociaż po prawdzie to oni też miewają z tym problemy – zdarzało się, że nauczycielki się myliły i poprawiały, albo potrzebowały chwili do namysłu. Tylko to mnie pociesza.
Jak wspominałam, Duńczykom się spieszy i mówią bardzo szybko. Dlatego połykają nie tylko głoski, ale i całe słowa. Generalnie jest tak, że tylko te słowa, które uznają za ważne w swojej wypowiedzi, zaakcentują i powiedzą w miarę wyraźnie – cała reszta przypomina zbitkę przypadkowych, gardłowych dźwięków. Wierzą zatem w inteligencję swojego rozmówcy – zakładają, że wyłapie słowa-klucze i domyśli się, co chcą przekazać.
Jest w tym wszystkim pewna pociecha. Otóż gramatyka języka duńskiego jest niezwykle podobna do angielskiej, więc jeśli dobrze znacie ten język, nie będzie stanowiła większego problemu. Co więcej, jest jeszcze bardziej sztywna, niż angielska, mamy więc określone, logiczne zasady, które zawężają nam pole do błędu. Duński bardzo mocno przypomina podstawianie słów do matematycznego wzoru. Korzyść jeszcze jest taka, że google translate okaże się dużo bardziej pomocny, niż przy tłumaczeniach polsko-angielskich. Ze względu na podobieństwo czasów i reguł, rzadko popełni jakiś krytyczny błąd w strukturze zdania. Można więc na nim polegać z dużo większym marginesem zaufania.
Tak więc, na przykład dla mnie nauka gramatyki duńskiej, czytanie i pisanie nie stanowią większego problemu. Zbieram nawet sporo pochwał za te aspekty mojej nauki języka. Tylko co z tego, skoro potem nauczycielka dorzuca, że mogłabym jeszcze trzymać ten poziom w mowie…
Na zakończenie ciekawostka: moja ulubiona (i najkrótsza) fraza po duńsku: en ø og en å – (rodzajnik nieokreślony – angielskie ‘a(n)) wyspa i (rodzajnik nieokreślony) strumyk. Wymawiamy mniej więcej enu oeno – przy czym pierwsze „o” jest stosunkowo normalne, do drugiego szerzej rozdziawiamy buzię, a „u” brzmi trochę tak, jak to robi krowa, więc powodzenia!