Po czym najłatwiej poznać, że Duńczycy są gotowi na Wielkanoc? W sklepach brakuje krewetek, jagnięciny i śledzi, a półki z marcepanowymi kolorowymi jajkami są wyraźnie przetrzebione.
W Danii święta zaczynają się od Wielkiego Czwartku – nie tylko dzieci mają wtedy wolne od szkoły, ale i ich rodzice od pracy. Oprócz sklepów dyżurnych, wszystko jest pozamykane. Otwiera się jeszcze na trochę w Wielką Sobotę, żeby następnie znowu zamknąć na kolejne dwa dni.
Wielkie zakupy zaczynają się właściwie od poniedziałku, ale to jednak środa – ostatni normalny dzień handlowy – cieszy się największym powodzeniem. Jednak zostawianie zaopatrzenia się na święta na ostatnią chwilę jest zwyczajem uniwersalnym. Rok temu w środę przedwielkanocną Duńczycy wydali 1,8 miliarda koron. Prawdopodobnie w tym roku będzie ona największym dniem handlowym.
Duńczycy bardzo lubią Wielkanoc (po duńsku Påske) i niekoniecznie wiąże się to z ich wielką religijnością. Wiele kościołów organizuje wspólny wielkanocny lunch (påske frokost – to jest ten posiłek, który odpowiada naszemu wielkanocnemu śniadaniu), w których może uczestniczyć każdy, i wielu to robi. Nie tylko ci, którym brakuje pieniędzy na zorganizowanie sobie świątecznego obiadu. Duńczycy lubią spędzać świąteczny czas w towarzystwie innych, wspólnie się hyggować i dzielić jedzeniem. Jeśli nie mają dużej rodziny ani przyjaciół w pobliżu, jest to dla nich idealną opcją na uniknięcie samotności w okresie świątecznym. Ich wiara ma tutaj marginalne znaczenie. A Kościół się cieszy, że jego wizerunek się ociepla (coś co Polakom może trudno sobie wyobrazić).
Tradycje świątecznie nie różnią się szczególnie mocno od tych, które sami znamy. Duńczycy również malują pisanki, przede wszystkim w pastelowe odcienie zielonego, żółtego i różowego. Ozdabiają domy kurczaczkami i kwiatami. Zbierają gałązki z baziami i dekorują je wiosennymi pierdółkami. W każdym markecie bez problemu dostaniemy po taniości bukiet żonkili.
Jeśli chodzi o jedzenie, tak jak wspomniałam we wstępie, prym wiodą krewetki, śledzie i jagnięcina. Na deser oczywiście czekolada i marcepanowe jajka Anthona Berga (prze-pyszne, nie wiem jak będę bez nich żyć po powrocie do Polski). Dorośli popijają to wszystko snapsem, a ich pociechy słodkimi napojami gazowanymi.
Ciekawą tradycją jest przygotowywanie przez dzieci i wręczanie innym (zazwyczaj dorosłym) gækkebreve (at gække – wprowadzić w błąd, oszukać; breve – listy). Jest to rodzaj laurki w kształcie płatka śniegu (pozostaje zagadką, dlaczego nie w kształcie jajka albo zajączka), wewnątrz której należy umieścić wierszyk, a pod spodem, zamiast podpisu, taką ilość kropek, aby każda odpowiadała jednej literze imienia nadawcy. Jeśli osoba obdarowana laurką odgadnie, kto jest autorem, należy jej się czekoladowe jajko. Jeśli wskaże błędnie, to ona musi sprezentować czekoladowe jajko. Chociaż zazwyczaj rodzice nie mają problemu z odgadnięciem, które dziecko przygotowało który list, przyjęło się udawać, że nie wiedzą, ku uciesze obsypywanych jajkami pociech. No chyba że jest się okrutnym.
Przede wszystkim w Wielkanocy chodzi o hygge. O to, żeby spędzić czas z rodziną i przyjaciółmi, najeść się, popić dobrym alkoholem, nie martwić pracą i odpocząć. Dobrze, żeby pogoda była litościwa i sprzyjała leniwym spacerom, tak wiesz, tylko żeby jedzenie się trochę uleżało i dało radę wcisnąć coś jeszcze.
I sobie, i Tobie też życzę takiej leniwej Wielkanocy.